Z Krakowa wyruszyliśmy ok 2 w nocy. Załadowani z plecakami i wszystkim co "potrzebne" ruszyliśmy dwoma samochodami- wszyscy wiecie, że to bardzo wygodny sposób podróżowania - nigdzie nie trzeba się śpieszyc, pociągi i autobusy spokojnie mogą jechać bez nas - dzięki temu ile razy widzieliśmy "jeziorko" ( częściej była to jakaś rzeka lub staw, lub poprostu większa kałuża:D) mogliśmy się zatrzymać i wyciągnąć się na trawie. Czytając przewodnik nagle okazywało się, że niedaleko jest jakaś super ciekawa miejscowość więc często zbaczaliśmy z trasy - tak trafiliśmy do Eger - to sliczne miasteczko, położone w północnych Węgrzech, między górami Mátra i Bukowymi, warte zwiedzenia z kilku powodów. Po pierwsze - wino - przepyszne wegierskie wino. Eger i okolice słyną od wieków z uprawy winnej latorośli i produkcji wina. Z uprawianych dziś gatunków produkuje się czerwone i białe wina wytrawne i półsłodkie, a przede wszystkim słynną “Byczą krew” (Egri bikavér). Niezmiernie ważną rolę w przechowywaniu wina spełniają piwnice wykute w wulkanicznych skałach, które ciągną się kilometrami pod miastem i w jego okolicach. I nawet udało nam się taką jedną zwiedzić. W niedługim czasie dzięki zaradności właściciela i przewodnika w jednej osobie oraz funduszom z UE będzie się w niej znajdowało muzeum miasta, jego sztuki użytkowej.
Eger jednocześnie poprzez swą średniowieczną i barokową architekturę stanowi jedno z najładniejszych miast węgierskich. Szczególnie podobał nam się zamek - z pozostałościami zabudowy i... super nietypowymi huśtawkami - spędziliśmy tam czas bardoz miło, jedząć kanapki i popijając pyszne węgierskie wino. Aha- i robiąc zdjęcia jaszczurkom biegającym tuż pod naszymi rękami, kiedy próbowaliśmy uchwycić panoramę miasta.